recent posts

Włochy pod małymi stopami cz. 2












Włochy to nie tylko Rzym, do którego – według starożytnych twierdzeń – prowadzą wszystkie drogi na świecie. Dlatego tym razem nasza marszruta wiedzie do Mediolanu, Wenecji, nad jezioro Como i do Bergamo, gdzie według Stendhala znajduje się najpiękniejszy plac miejski na ziemi.
Pierwszy raz jako rodzic jadę gdzieś z własnymi rodzicami. Niby jednak to normalne, ale jakoś tak, człowiek odzwyczaił się od podróżowania z własnym ojcem i matką. Coś tu się kłóci, no bo z jednej strony to, by się chciało, aby ten mały szkrab, który jeszcze tak na dobrą sprawę nie odrósł od ziemi spędzał ze mną zawsze tak dużo czasu, jeździła w najbardziej odległe zakątki globu, z drugiej jednak samemu z rodzicami, to nie to samo, no bo nie można robić wszystkiego co by się chciało i jakoś tak nienaturalnie.
Przecieranie szlaków
O dziwo wcale, a wcale mnie nie denerwują. Nie wiem czy wynika to z faktu, że wreszcie dorosłam i jestem na innym etapie swojego życia, czy po prostu nie mam już czasu na zwracanie uwagi na mało istotne sprawy, bo do opieki mam swoje własne dziecko, które trzeba nakarmić, przewinąć i się pobawić. Do Mediolanu trafiamy pod wieczór bez żadnych problemów. Niemal od razu dojeżdżamy do wynajętego hostelu, pomimo że drogę wskazuje nam grono trochę wstawionych i chyba stałych bywalców dworca centralnego. Hostel niby jak hostel, ale coś bardziej przypomina noclegownie w Kaliningradzie, gdzie i można było spotkać używane pościele i karaluchy pod poduchą. Dla mnie – przyzwyczajonej do spania nie koniecznie w luksusowych warunkach – nie jest to tragedia, tym bardziej, że również Berni jest w swoim żywiole. O tym co myślą rodzice nawet nie pytam. Najważniejsze, że nie narzekają.
Bidet i pstryczek elektryczek
Te dwa elementy wyposażenia hotelowego pokoju to główna atrakcja całej zajmowanej przez nas przestrzeni. Do tego dochodzi jeszcze pokojowy plac zabaw, w którym za drabinki służą półki wmurowane w ściany, po których można się w spinać oczywiście przy moich kategorycznych protestach, które sprowadzają się do powtarzanego w kółko i w kółko jednego równoważnika zdania „nie wolno”. Zabawa rozpoczyna się codziennie od nowa głównie pod wieczór kiedy wszyscy padnięci zjawiamy się w pokoju. Najpierw jest mycie w bidecie siebie i wszystkiego, co znajduje się pod ręką, a potem gaszenie światła, którego wyłącznik jest umiejscowiony idealnie na wysokości pół metra od podłogi. Po krótkiej przerwie – wywołanej bardziej zmęczeniem, niż moim strofowaniem – zabawa zaczyna się od początku. Recepta na takie harce jest jedna i to nie tylko podczas podróży: – Przeczekać, bo w końcu ze zmęczenia przecież kiedyś padnie. Do ekscytacji nowymi rzeczami można też podejść inaczej, bo  przecież przestrzeń zamknięta dostarcza niesamowitą sposobność do rozwijania dziecięcych pasji. Podobnie jak zwiedzanie miasta.
Symbole Mediolanu
Przygodę z Mediolanem rozpoczynamy od spenetrowania metra, które jak w każdym włoskim mieście, w ogóle nie przystaje do potrzeb zarówno matek z dziećmi, jak i osób niepełnosprawnych. (Nie wliczam tutaj oczywiście samej Wenecji, do której nie warto się w ogóle wybierać z wózkiem.) Po krótkiej przejażdżce wreszcie docieramy do symbolu tej włoskiej stolicy mody, jakim jest Katedra Duamo. Ten centralny punkt miasta to niesamowity kościół, który robi wrażenie głównie, kiedy ogląda się go z dachu. Oryginalny pomysł, aby turyści mogli się wdrapać po schodach lub wjechać windą na dach świątyni, z pewnością wart jest swojej ceny (8 euro). To właśnie z dachu przy bezchmurnym niebie podziwiać można nie tylko Alpy, ale i całą panoramę miasta, która robi wrażenie zwłaszcza w zestawieniu z gotyckimi, bogato zdobionymi zwieńczeniami znajdującymi się na dachu. Tuż obok majestatycznej budowli znajduje się Galeria Króla Emanuela II czyli pierwszego władcy Włoch. W środku można podziwiać przepiękne kopuły oraz podłogę wykonaną z mozaiki. Warto też w miejscu, gdzie przedstawiony jest wizerunek byka pokręcić się w kółko, gdyż według mediolańczyków przynosi to szczęście. Mediolan to również miasto jednej z najsłynniejszej opery La Scali oraz licznych galerii i muzeum. Warto też z wyprzedzeniem zarezerwować sobie termin zwiedzania słynnej „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci, którą można oglądać w kościele la Gracia. Kościół wart jest obejrzenia również ze względu na przepiękny zielony dziedziniec z fontanną, w której również dzieci znajdą odrobinę wytchnienia od licznych zabytków.
Wenecja, jezioro i miasto na wzgórzu
Do Wenecji podążamy głównie dlatego, aby odnaleźć restaurację La Bauta, która mieści się w starej części miasta. Warto czasami odwiedzać miejsca z przed wielu lat, bo dopiero wtedy okazuje się jak bardzo pamięć ludzka potrafi płatać figle. Restauracja, która kiedyś jawiła się nam jako bardzo ekskluzywna teraz okazuje się zwykłą pizzerią, bez ciekawego wystroju i obsługi. Jemy w niej obiad tylko dlatego, że nazywa się tak jak my, o czym oczywiście moja mama informuje wszystkich pracowników. Ale Wenecja to także liczne zabytki, plac św. Marka i katedra, do której idzie się po wyznaczonym szlaku naprawdę długo. Nocleg w Wenecji na polu kempingowym – usytuowany w jakże urokliwej części miasta tuż koło lotniska – nie robi już tak wielkiego wrażenia na Bernim, gdyż bardziej interesują go przelatujące tuz nad głową boeingi.                         Po trzydniowym pobycie w tym mieście zakochanych wracamy z powrotem do Mediolanu, z którego po kolejnych dwóch dniach spędzonych na zwiedzaniu zabytków miasta jedziemy nad jezioro Como, znajdujące się w pobliżu szwajcarskiej granicy. Widoki rzeczywiście robią wrażenia, a samo miasto okazuje się bardzo ciekawe. W samym jego środku niedaleko nabrzeża wznosi się  katedra, do której dociera się klucząc wąskimi uliczkami. Klimat tego zdawałoby się zwykłego kurortowego miasteczka dorównuje jego urokowi, bo okazuje się, że w czasie zmiany pieluch dostajemy się w sam środek wiosennej parady, składającej się z korowodu poprzebieranych ludzi, którzy wystukują na przeróżnych instrumentach ciekawe rytmy. Kolejnym zaskoczeniem i niepohamowaną radość u mojego dziecka wywołuje wesołe miasteczko, które znajduje się w parku nad brzegiem jeziora. Tym samym odpoczynek od naładowanych zabytkami włoskich miast jest wspaniałą odskocznia dla każdego z nas.
Z pewnością natomiast w kategorii odpoczynku nie można traktować, krótkiego pobytu w Bergamo. Zwiedzamy je z prędkością błyskawicy. Samolot powrotny do Poznania mamy o 18.30, więc trzygodzinne zwiedzanie miasta na wzgórzu jest bardzo pobieżnie, ale i tak mam ochotę przyjechać tutaj znowu, nie tylko na pizze i włoskie lody.
Włochy pod małymi stopami cz. 2 Włochy pod małymi stopami cz. 2 Reviewed by Wyślij zapytanie on 12:52 Rating: 5

Brak komentarzy:

top navigation

Obsługiwane przez usługę Blogger.