recent posts

Hajestan - świat kontrastów













Nie umiem tego kraju zakwalifikować. Nawet nie wiem czy mi się podoba. Dodatkowo mam mieszane uczucia co do jego mieszkańców, którzy jednocześnie wydają się naciągaczami, ale i pomocnymi ludźmi. Wiem tylko jedno, że Hajestan niesie w sobie jakąś jeszcze nie odkrytą przeze mnie tajemnicę.

Wyjazd do Gruzji mieliśmy zaplanowany. Armenia pojawiła się nagle głównie za sprawą pani w dworcowym okienku, która po prostu obwieściła nam, że wszystkie bilety z Tbilisi do Batumi wykupione są z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, bo z doświadczenia już wiem, że na wschodzie wiele nieprzewidzianych rzeczy jest możliwych. W ten sposób szybko i jednogłośnie zadecydowaliśmy, że pomimo braku potrzebnych wiz wyruszamy na południe w stronę Hajestanu.

Jak w radzieckim filmie

Do Armenii jedziemy płackartą, czyli w najtańszym i najwygodniejszym wagonie, gdzie po prostu można położyć się i spać lub porozmawiać z innymi podróżnymi. Jedziemy w ciemno, nie mając wiz, które są niezbędne do tego, aby przekroczyć przejście graniczne pomiędzy Gruzją a Armenią. Wprawdzie konduktor rozdaje nam wnioski wizowe, ale na wyrobienie wizy wszyscy ubiegający się o nią mają tylko dwadzieścia minut. Akurat tyle ile stoi pociąg na przejściu. Kiedy dojeżdżamy do granicy w ostatnim wagonie, który stanąć ma naprzeciwko budynku odpraw paszportowych tłoczy się już dość spora wielonarodowościowa grupka ludzi. Nagle pociąg staje i wszyscy jak wielkie stado – poganiani przez pogranicznika z karabinem, który bez końca woła bystro, bystro – zaczynają  się stresować, czy aby na pewno te dwadzieścia minut nam wystarczy. Jestem uprzywilejowana z powodu śpiącego dziecka na rękach, dlatego też podczas wszystkich procedur siedzę sobie spokojnie i obserwuje celników, którzy sprawnie skanują wnioski i paszporty, po chwili wklejają wizy i z uśmiechem proszą o dziesięć dolarów. Jeśli ktoś nie ma drobnych nominałów jest , delikatnie mówiąc, poszkodowany, bo wydają mu resztę w przeróżnych walutach od lari, poprzez dramy, aż do euro. Kolejka w końcu się kurczy, a poganiani i  zestresowani podróżni szybko – mając jeszcze w głowie świdrujące słowa bystro, bystro – biegną i wskakują z powrotem do swoich wagonów.

Erewań – miasto kontrastów

Pustka. To pierwsze wrażenie jakie wywołuje widok dworca kolejowego. Wjeżdżając do miasta widać tylko mało atrakcyjną panoramę miasta, a gdzieniegdzie w oddali zniszczone blokowiska bądź mało zachęcające do odwiedzenia ogródki działkowe. Po jakimś czasie, który trudno ocenić wjeżdżamy do tej milionowej metropolii. Na dworcu włączony jest jedynie telewizor pokazujący amerykański film z Dustinem Hoffmanem pt. „Epidemia”. I rzeczywiście dworzec wygląda tak jakby właśnie po Erewaniu przetoczyła się fala groźnej zarazy, dziesiątkującej ludność. W czasie kiedy przebywamy na dworcu, aby zorientować się, w którą stronę należy się udać w poszukiwaniu dalszego transportu ani jeden pociąg nie przyjeżdża i nie odjeżdża z żadnego z peronów. Kasy biletowe zamknięte. W informacji żadnej żywej duszy. A poznawanie lokalnego ormiańskiego kolorytu zaczyna się dopiero w momencie, kiedy samotnie przekraczam próg, tego jednego z wielu sztandarowych symboli minionego ustroju, w poszukiwaniu toalety, o której zapomniały zarówno dawne komunistyczne, jak i współczesne władze. Aby ją odnaleźć podróżni muszę skierować swoje kroki na pobliski targ, na którym straganiarze kieruje  tych „w potrzebie” w odpowiednie miejsce. Po załatwieniu niezbędnych potrzeb i uzyskaniu informacji w końcu jedziemy nad jezioro Sewan, które stanowi nasz pierwszy główny cel. Erewań chcemy zobaczyć w drodze powrotnej. Niemniej jednak nie sposób nie przejechać przez miasto, które wzbudza  zainteresowanie. Ten komunizm to miał jakieś pozytywne aspekty. – konstatuje jeden z moich kolegów, kiedy jedziemy po wielkopasmowych drogach w centrum Erewania, o które w Polsce nadal trudno. Jego zdziwienie osiąga apogeum kiedy wsiadamy do metra, które w naszym kraju buduje się już bagatela dwadzieścia pięć lat. Te pozostałości systemu komunistycznego w samym Erewaniu, który przypomina bardziej europejską stolice niż poradzieckie miasto – wynikają głównie z tego, że w latach istnienia ZSRR Erewań, jako jedno z niewielu miast, z małej miejscowości przeistoczył się w prawdziwą milionową metropolię. Właśnie z tego powodu w nagrodę centralne władze w Moskwie wybudowały metro, które w swoim zamierzeniu miało się stać wizytówka miasta podobnie jak miejscowy dworzec, który jednak – trzeba to przyznać – na tle pozostałych reprezentacyjnych budynków jawi się dość mizernie. W końcu dostajemy się na przystanek marszutek (tak potocznie określa się na wschód od Polski busy rozwożące podróżnych w różne strony), z którego odjeżdżamy, jak się później okazuje, do jednego z najbardziej kurortowych miejsc w Armenii.

Jezioro Sewan – miejsce dla naciągaczy

Plaże są płatne – zaznacza jeden z dość nieufnie wyglądających chłopaków, którzy zdają się nie mieć lepszego zajęcia niż chodzenie po plaży w te i z powrotem. Jego stwierdzenie jest dość dziwne głównie ze względu na fakt, że poziom wody w jeziorze przez ostatnie kilkanaście lat wyraźnie się obniżył, głównie za sprawą złych decyzji administracyjnych komunistycznych władz, a obecne plaże wokół jeziora składają się przede wszystkim z kamieni, które śmiem twierdzić jest w stanie docenić tylko i wyłącznie moje dziecko. Spotykany co rusz pan taksówkarz, ma tę samą manierę obserwowania nas na każdym kroku i dopytywania się czy, aby na pewno nie jest nam potrzeby kierowca. Niestety, po mojej setnej już z kolei odpowiedzi, zdaje się nadal nie rozumieć, że nie za bardzo mam ochotę skorzystać z usług transportowych lekko ziejącego alkoholem jegomościa. W całym tym kurortowym miejscu nie wyczuwa się przyjemnej atmosfery, dopóki nie trafiamy do właściciela restauracji, który pozwala nam rozbić namiot w jej pobliżu. Zaprzyjaźnia się z nim również Berni, który biega do niego w tę i z powrotem, przynosząc jakieś batoniki, cukierki czy coca-colę. Nie zabiera mi to zbyt wiele czasu, aby stwierdzić, że ten 22 – miesięczny chłopiec zdołałby się sam wyżywić i nie umrzeć z głodu nawet bez mojej pomocy. Nieprzyjemna atmosfera ustępuje na dalszy plan, kiedy późnym popołudniem wdrapujemy się na wzgórze, na którego szczycie wznosi się ormiański monastyr Sewanawank. Właśnie z niego roztacza się niesamowity widok na ogromne jezioro. Dopiero zwiedzając zabytkowy kościół zdajemy sobie sprawę, że znajdujemy się na półwyspie, po którego drugiej stronie roztaczają się o wiele ciekawsze i bardziej dziewicze tereny. Właśnie takie, o jakie nam chodziło kiedy postanowiliśmy przyjechać do tej części Armenii.

W drodze do Erewania

Z kierowcą, który przywiózł nas z Erewania umawiamy się na następny dzień. Jeszcze w marszrutce zapewniam go, że na pewno będziemy na niego czekać o dziesiątej rano. Tak też robimy. O wyznaczonej godzinie stoimy z plecakami i nosidełkiem dla dziecka przy głównej ulicy, w umówionym miejscu. Po pierwszych piętnastu minutach lekko jesteśmy zniecierpliwieni, a po kolejnych zaczynam szukać transportu do stolicy Armenii. W między czasie jeden z kierowców uświadamia mi naszą pomyłkę dotyczącą obowiązującego w Armenii czasu. Jako nieświadomi niczego turyści przekonani, że w Armenii jest taki sam czas jak w Gruzji, na naszego kierowcę czekaliśmy godzinę później. Nic zatem dziwnego, że po godzinie czekania miał prawo się zdenerwować i odjechać. Jak na ironię natrętnego pana taksówkarza nie ma. Ale znajduję innego, który za te 140 km, które dzielą nas od Erewania chce ok. 80 zł. Zastanawiamy się chwilę, pomimo tego, że taksówkarz – jako jeden z niewielu – wzbudza zaufanie. W końcu decydujemy się na ten luksusowy transport tym bardziej, że innego tańszego rozwiązania na wydostanie się znad lazurowego jeziora nie znajdujemy. Dodatkowo taksówkarz proponuje nam jeszcze odwiedzenie starożytnej chrześcijańskiej świątyni w Garni i monastyru w Gerard, które znajdują się na drodze do Erewania. Już oglądając zabytki Garni wraz z przepięknie położoną świątynią nie żałujemy swojej decyzji, aby przejechać się po Armenii taksówką. Tym bardziej, że góry i wąwozy porośnięte rzadką prawie stepową roślinnością stanowią przepiękny krajobraz. Również średniowieczna świątynia w Gerard okazuje się oryginalnym klasztorem, który w dawnych wiekach przeznaczony był tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Kobiety mogły podziwiać budynki tylko z jaskini znajdującej się nieopodal. Sam kompleks zwany był również Monastyrem Włóczni, z uwagi na fakt, że – według podań – przechowywano w nim włócznie, którą zraniony został Chrystus na krzyżu. Ponadto liczne kaplice swoim wyglądem przypominają scenografię z filmów o Indianie Jonesie. Tym bardziej, że poprzez niewielkie otwory, wykute w grubych murach, dostaje się do ich wnętrza niewiele światła. Właśnie dzięki takim rozwiązaniom architektonicznym, które w dodatku pozbawione są  zdobień – tak charakterystycznych dla kościołów chrześcijańskich w naszej części Europy – kaplice są mroczne i tajemnicze, a przepływające przez posadzkę strumienie wody oraz pozapalane świece potęgują jeszcze bardziej to wrażenie. Warto także wspomnieć, że świątynie otaczają skały, które podobnie jak inne miasta skalne na Krymie czy w Gruzji zamieszkiwali ludzie już na początku n.e.

Miasto wielkich gmachów

Do Erewania, w którym tym razem chcemy się zatrzymać, przyjeżdżamy wczesnym popołudniem. Po ulokowaniu się praktycznie w samym centrum miasta przy ul. Nowy Sajat, w jednym z wynajmowanych mieszkań idziemy do restauracji „Kaukaz”, w której można tanio i dobrze zjeść, typowo kaukaskie potrawy. Sam Erewań zwłaszcza nocą robi niesamowite wrażenie. W ścisłym centrum wokół opery narodowej znajduje się główny deptak z nowoczesną zabudową oraz Plac Republiki z multimedialną fontanną, z której przez trzy godziny dziennie wydostają się dźwięki narodowych ormiańskich pieśni. Dodatkowo wodne pokazy wzbogacone są  świetlnymi aranżacjami. Za fontanną wznosi się budynek Galerii Narodowej, natomiast po lewej stronie i prawej znajdują się różnego rodzaju ministerstwa oraz hotel Mariott. Do tego największego z erewańskich placów miejskich prowadzi ulica Abowian, wzdłuż której umiejscowione są zabytkowe kamienice z lat 70. XIX w. Natomiast niedaleko opery znajdują się zielone schody zwane potocznie przez Ormian „Kaskadą”. Obecnie w ich środku znajduje się Centrum Sztuki im. Gerarda L. Cafesjiana, znanego ormiańskiego biznesmena. Oryginalność tej galerii zawiera się w tym, że została ona zaaranżowana po prostu we wnętrzu schodów. Ten śmiały projekt schodów swoimi korzeniami sięga lat 80 XX w., a nawet głębiej do początków XX w., kiedy znany ormiański architekt Aleksander Tamanyan, chciał  połączyć .północą i centralną części miasta, zespalając je ze sobą za pomocą zielonych ogrodów i fontann właśnie w miejscu najwyższego wzniesienia w mieście.  To właśnie to założenie sprawia, że Erewań – który choć znajduje się na styku Azji i Europy – swoim rozmachem pod tym względem nie ustępuje największym europejski stolicom. Olbrzymie zielone schody nie są tutaj wyjątkiem, bo całe miasto charakteryzuje się monumentalną architekturą. Być może właśnie dlatego nikogo nie dziwi tutaj fakt, że przy głównych ulicach nie można odnaleźć żadnych małych domów czy kamienic.

Kontrasty i nie tylko …

W Armenii zadziwia wiele rzeczy. Chociażby sama, egzotycznie brzmiąca, nazwa państwa Hajestan, która funkcjonuje tylko w języku samych jego mieszkańców. Fakt, że Armenia jako pierwsza przyjęła chrześcijaństwo jako oficjalną religię. Zdumiewa także bogata kultura, skomplikowany alfabet – wymyślony przez słynnego poetę Masztoca – przypominający kształtem makaron. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze dziwaczne francuskie słówko merci, którego wprawdzie używam wychodząc ze sklepów, ale które nijak nie pasuje do tego języka pełnego wszędobylskiej zgłoski che. Wszystkie te elementy budują świat kontrastów zespolonych w jakąś niepojętą całość, którą trudno pojąć. Owe kontrasty są widoczne także w polityce, bo Armenia położona w strategicznym miejscu, jak do tej pory, potrafiła ułożyć sobie świetne kontakty zarówno z Rosją, jak i z USA. Na koniec zadziwiają sami mieszkańcy. Postrzegani jako przedsiębiorczy ludzie, którzy świetnie radzą sobie w interesach sprawiają wrażenie cwaniaków i naciągaczy. Trudno ich rozgryźć, tym bardziej jeśli wśród tego ogółu spotyka się  także pomocnych ludzi, którzy podróżnika nie zostawiają w potrzebie nawet wtedy, kiedy sami za dużo nie posiadają. 

Dodatkowe informacje
Do Armenii obecnie można dolecieć z Warszawy, gdyż największy Polski przewoźnik uruchomił do Erewania połączenia. Inną również całkiem popularną możliwość stanowi przejazd z Gruzji. Do Armenii można się przedostać trzema przejściami granicznymi. Jednak rzadko kiedy turyści przechodzą przez nie pieszo. O wiele bardziej popularne są połączenia linii kolejowych. Pomiędzy zakaukaskimi republikami regularnie kursuje pociąg Erewań – Tbilisi. Warto jednak pamiętać o zakupie biletów z dużym wyprzedzeniem. Najbardziej popularnym środkiem transportu są marszrutki, jednak warto również skusić się na taksówki. W końcu co jak co, ale pod tym względem kraj ten dla turystów z zachodu, a nawet z Polski jest rajem. I tak np. za kurs wynoszący 220 km z Erewania do granicy z Gruzją trzeba zapłacić ok. 120 zł. Kwota w rzeczywiście podzielona zazwyczaj przez większa liczbę podróżujących stanowi śmieszną sumę. 
Hajestan - świat kontrastów Hajestan - świat kontrastów Reviewed by Wyślij zapytanie on 13:34 Rating: 5

Brak komentarzy:

top navigation

Obsługiwane przez usługę Blogger.